Dnia odległego, będzie tygodni ze trzy z okładem, starłem w boju z Kolegą Marcinem. Miejsca użyczyła Galaktyka Gier, tym razem teren mieliśmy własny. Testom poddaliśmy małą matę, która ostatecznie weszła do oferty mojego sklepu.
Przygotowania do gry były skrajnym szaleństwem. Na ostatnią chwilę budowałem łodzie i prom, ganiałem do drukarni po matę. Korba z przerzutką taka, że zapomniałem o najważniejszym czyli przemyśleniu założeń scenariusza. Rankiem z krwawym okiem, spienionym pyskiem, temperaturą i zaczynającą się grypą, pojawiłem się na placu boju. Rozsiałem dżunglę, rozlałem wodę i wysypałem piasek. Kręci mnie przygotowanie stołu do gry, rozstawianie terenu itp, zawsze się czuję jak jakiś mały demiurg. Uwinąłem się migiem i zamiast opracować scenariusz, ale zapadłem w drzemkę. Obudził mnie tupot podkutych buciorów...
Warto kilka słów powiedzieć o samych przygotowaniach. Pomysł na desant urodził się dosłownie kilka dni wcześniej. Matę z wodą wydłubałem jakoś w miarę szybko. Dłużej szukałem druku w sensownej jakości i cenie. Skoro jest woda to przydałyby się też i jakieś łodzie. Nie miałem nic gotowego, czego można by w tej sytuacji użyć. Przegrzebałem internety poszukując fotek japońskich kryp, dranie używali ich dziesiątki różnego rodzaju. Czasu było zdecydowanie za mało by bawić się w zaawansowane szkutnictwo redukcyjne. Zdecydowałem się na prosty prom z szeroką platformą pod czołg, podest miał być na tyle obszerny by zmieściło się obok pojazdu jeszcze kilka ludków. Znalazłem fotkę czegoś podobnego z dawnych czasów, musiało wystarczyć jako podparcie historyczne. Druga była łódź typu E, idąc na skróty dostała "sławojkę" zamiast silnika z pchającym śmigłem, kiedyś to poprawię. Na koniec zostawiłem dwie barki które miały choćby zgrubnie przypominać Daihatsu Typ A.
Łódź i prom zrobiłem ze styroduru, szybko i topornie przycięty, zeszlifowany papierem ściernym. Na łodzi boki wzmocniłem patyczkami do mieszania kawy, posłużyły także do budowy platformy promu. Pokład to kremowy papier na wizytówki, ma fajną fakturę. Deskowanie zaznaczyłem ołówkiem a całość przejechałem bejcą. Boki malowałem białym akrylem doprawionym pigmentami i trochę zieleniami i niebieskimi GW. Barki wyciąłem w najprostszy sposób, z 1mm twardej czarnej tektury. Całość prac to może trzy godziny.
Scenariusz był skrajną improwizacją co się odbiło na wyniku. Strategie to nie gry fabularne, nie da się iść na żywioł, ale mimo wszystko bawiłem się dobrze... Wraz z Kolegą Marcinem wpadliśmy na iście szatański plan by przy okazji zasad desantu, przetestować też i zasady samolotów. Zdecydowanie nie był to przemyślany ruch... Oddaje głoś Koledze Marcinowi, a czasem coś wtrącę od siebie...
Przed bitwą:
Do tej pory dowodziłem pododdziałami zmechanizowanymi, dlatego scenariusz Obrona Singapuru był dla mnie sporym wyzwaniem. Niewielki wybór jednostek w tym selektorze zmuszał do walki wyłącznie przy użyciu piechoty. Stanąłem przed koniecznością pomalowania kolejnej sekcji ludków spod jednej sztancy. Ale niech tam, za króla i ojczyznę …
Składając pluton postawiłem na debiutantów: pierwsza nowość, o której wspominałem wcześniej to duża ilość piechoty uzbrojonej po staremu w Lee Enfieldy. Pierwszy raz wystawiłem również artylerię ciągnioną; 25 funtówka wyjdzie na stół z konieczności, po prostu w tym selektorze nie ma szczególnego wyboru artylerii. Nowością w składzie jest obserwator lotniczy, po którym obiecuję sobie wsparcia p-panc. Pierwszy raz obecny będzie również sanitariusz, który ma opatrywać niedoświadczoną piechotę. Ciekawe jak się sprawdzą…
Dobór jednostek był prosty, maksymalnie dużo jednostek. Trzy oddziały regularnej piechoty wsparte grenadierami, średnim karabinem maszynowym oraz czołgiem powinny dać sobie radę z herbatnikami, dowódca z adiutantem mieli wspierać duchowo pluton. W zapasie miałem Zero, którego skuteczny ogień z nieba, miał eliminować każdą wskazaną wrogą jednostkę. Woda spokojna, łodzie przygotowane, martwiła mnie jedynie mroczna dżungla, zapewniająca ukrytym w niej oddziałom osłonę. Nic nie może pójść źle. Banzai i do przodu!!
Rozkazy:
Moje zadanie polega na niedopuszczeniu desantu żółtych na drugą stronę Johoru. W strefie przybrzeżnej są jakieś ważne strategicznie miejsca, których mam bronić. Aby japońska noga nie postała w Singapurze należy wytłuc plugastwo w trakcie przeprawy. Miejsce do obrony było niezłe: gęsta dżungla i wąska plaża, na którą zamierzają lądować azjaci. Gros pododdziałów stoi na krawędzi lasu; w odwodzie pozostawiam sobie Carriera i jedną sekcję piechoty.
Z nastaniem świtu zaczynamy desant. Daleko nie jest, ale łodzie były chyba uszkodzone, płynęły zdecydowanie za wolno i nie skręcały, sabotaż czy jak? Załadowani na barki żołnierze, marzą jedynie o tym by wypaść na brzeg i w krótkiej szarży zmasakrować wroga. Do zdobycia są trzy ważne punkty, majaczące gdzieś w środku dżungli. Łódź i prom nie dają żadnej osłony, to źle, obsadzający je żołnierze szybko przekonują się, że nie był to szczęśliwy przydział. Barki trochę chronią ale jednocześnie blokują znajdującym się w ich wnętrzach żołnierzom pole ostrzału. Lufy karabinów maszynowych pozostają zimne do końca, nie oddając nawet jednego strzału. Na budkę barki z grenadierami wychodzi NCO by sterować ogniem granatników.
1 tura – Here They Come!
Gdy mgła poranna zaczęła się podnosić oczom naszym ukazują się powolnie – ach, jakże powolnie(!) – zmierzające w naszą stronę barki, łajby i łódki wypełnione Japońcami. Żółci całą masą prą naprzód. Powierzchnia wody jest dość gładka, dzięki czemu Japońcy otwierają ogień do spodziewanych stanowisk. Strzelec Smith pada zabity. Nasze oddziały odgryzają się nieprzyjacielowi z Brenów ale ogień jest mało skuteczny. 25 funtówka bezskutecznie próbuje zniszczyć desantowany na promie japoński czołg. Pojawia się również ogień ciężkich haubic niestety za krótki.
Pierwsza kostka należy do mnie. Chi-cha otwiera ogień. Stoję przed wyborem, 4 kostki z MMG i poprawka z haubicy czy 8 kostek z karabinów maszynowych? Decyduję się na drugą opcję. Pada pierwszy obrońca. Wprawdzie po ośmiu kostkach można spodziewać się trochę więcej, ale nie jest źle. Piny leżą. Piechota z promu nie czyni szkody.
Pierwsza kostka i pierwsza krew
2 tura – Jak Zero z jasnego nieba
Łodzie zbliżają się wolno ale niepowstrzymanie. Do walki ogniowej włącza się broń długa. Japończycy na otwartych pokładach przygwożdżeni, mają zabitych i rannych.
Nagle nadlatuje Zero. Za cel bierze ukrytą na skraju dżungli 25 funtówkę. Lawina ołowiu, dwóch zabitych kanonierów. Ogniomistrz Wilson kryje się za tarczą działa. Jak nas wyparzyli – myśli - skoro nad nami drzewa? Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź własnego lotnictwa. Tomahawk przejeżdża się ogniem po jednej z barek desantowych. Barka płynie dalej w kierunku plaży ale ogień z jej strony wyraźnie osłabł (jedna japońska kość mniej). Druga barka ostrzeliwuje nasze pozycje z granatników. Ogień przygniata strzelców do ziemi. Wtem, na prawym skrzydle odzywa się japoński czołg. Nadspodziewanie celna salwa z działa trafia prosto w pozycje sekcji sierżanta Higginsa. Podoficer próbuje opanować swoich ludzi lecz wkrada się panika; żołnierze opuszczają pozycję i uciekają w głąb dżungli. W linii obrony powstaje dziura, czym ją zatkać? Odwodowa sekcja sierżanta Pippsa zmierza na prawe skrzydło. Sanitariusz Dowson traci głowę, biega tam i z powrotem, w rezultacie nikt nie uzyskuje pomocy.
W odpowiedzi na strzały z promu, odzywa się ogień sekcji rekrutów plutonowego Calahana. Chłopcom - w cywilu miejscowym myśliwym - udaje się wyeliminować japońską drużynę piechoty desantującą się na promie razem z czołgiem (druga japońska kość mniej).
Testujemy zasady samolotów, dostępne na stronie Warlorda jako opcja dla zwykłych tabelkowych z podręcznika. Jest to bardzo ciekawa opcja, jednak trzeba mieć na uwadze że samoloty są okrutnie mordercze. W naszym przypadku, aż za bardzo o czym przekonam się za moment. Myślę, że spokojnie można je brać na bitwy od 2000pkt, przy naszych 700pkt skutecznie rozwaliły balans gry.
Paszczą wykonuję nakazany w instrukcji odgłos Wruuuum! Pojawienie się samolotu nad polem walki dodaje niesamowitego kolorytu. Już nie ważne czy coś upoluje, ale jakże świetnie wygląda! Zero uzbrojone jest w dwa lekkie działka automatyczne i dwa średnie karabiny maszynowe... w sumie to 12 kostek. Celem staje się wroga armata. Jednemu z członków obsługi udaje się ujść z życiem. Chroni go tarcza działa. Bałem się tej armaty ale praktycznie nic nie zrobiła, ostrzelanie piechoty w krzakach byłoby chyba lepszym wyborem.
...test na morale i chodu! Sztandar w wodzie!
Tura 3 – Rekin pożerający stal
Japoński desant jest coraz bliżej. Jeszcze chwila a osiągnie brzeg. W samą porę pojawia się zamówione wsparcie lotnicze. Cel: japoński czołg dobrze widoczny na spokojnej powierzchni Johoru. Samolot zalicza trzy trafienia, z których dwa są śmiertelne dla japońskiego tanku (trzecia japońska kość mniej). Na lewym skrzydle trwa walka ogniowa między dwoma oddziałami japońskimi, a sekcją rekrutów plutonowego Mallory’ego. Japończycy dufni w swoją siłę ognia zostają zmieceni z otwartego pokładu celnym ogniem strzelców (czwarta i piąta japońska kość mniej). W centrum Japończycy biorą na cel sekcję karabinu maszynowego. Lawina ognia powala całą obsługę (jedna brytyjska kość mniej) W międzyczasie zbłąkana japońska kula trafia prosto w czoło kapitana RAF Simmondsa (druga brytyjska kość mniej).
Zemścił się brak osłony na łodzi i promie. Chowanie się za czołgiem niewiele dało. Brytyjczycy ze swoją doktryną dodatkowych strzałów są niesamowici, jedna dodatkowa kostka za każde trzy karabiny w oddziale robi swoje. I z 9 rekrutów robi się 12 kostek. Trzeba to mieć na uwadze przy następnych grach.
Czołg w drzazgach!
Tura 4 – They have come!
Japoński desant dociera do brzegu. Na szczęście dla nas dryfujący w stronę plaży prom i kuter nie mają już śmiercionośnego ładunku. Obawy budzą dwie barki desantowe, które właśnie pogrążają się w piasku. Opada trap i z pierwszej barki wysypują się grenadierzy. Japończycy rzucają się natychmiast do szarży na sekcję piechoty. Ostrzelani już chłopcy Mallory’ego witają żółtych ogniem, część Japończyków dochodzi jednak do pozycji brytyjskich. Wszyscy znajdą tutaj swój grób (szósta japońska kość mniej). Tymczasem znowu pojawia się Zero. Pilot bierze na cel załogę Carriera. Chłopcy nie próbują nawet użyć przeciwlotniczego Brena i chowają się pod pojazd (czy to możliwe, żeby się pod nim schować?). Dzięki temu jeszcze żyją. W centrum frontu, do brzegu dobija druga barka, z której wysypuje się kolejny oddział japońskiej piechoty. Podobnie jak poprzednio wybiera za cel sekcję brytyjskiej piechoty. Sytuacja się powtarza, Japończycy giną co do jednego w walce wręcz czyli tak jak lubią najbardziej (siódma i ostatnia, japońska kość mniej).
Musiałem, po prostu musiałem zaszarżować. Lepsze to niż dać się wybić w żelaznym pudle barki desantowej. Grenadierzy się nie popisali ale to też konsekwencja decyzji o ostrzelaniu przez Zero armaty a nie oddziału piechoty. Nie wiem ilu tych Brytoli tam się czaiło ale było ich od groma. Poderwani do szarży grenadierzy niewiele wywalczyli. Drugi oddział był w identycznej sytuacji i podobnie padł w boju. Tę bitwę wygrali niedoświadczeni rekruci!
Po bitwie
Bitwa była inna niż te rozegrane przeze mnie do tej pory. Zamiast ruchu i manewru czaiłem się w krzakach i strzelałem do wszystkiego co się ruszało. A oto moje przemyślenia po tej walce:
Piechota:
Brytyjczycy stworzeni są do obrony stałej (chyba zostało im to po Wielkiej Wojnie). Od dziś z większym respektem będę podchodził do dużych zgrupowań piechoty. Nie polecam atakować tych panów w walce wręcz, nawet Japońcom. Szczególnie śmiercionośne są oddziały strzelców, z dużą celnością rażące wroga. Z większym szacunkiem podchodzę też od dziś do oddziałów niedoświadczonych; chłopaki dają radę!
25 funtówka:
W tej bitwie miała swój debiut, wygląda bardzo groźnie, dlatego skupiła prawie całą uwagę przeciwnika. W gruncie rzeczy była moją jedyną bronią p-panc i nabawiłem się stracha gdy obsługa zredukowana została do jednego mocno przestraszonego żołnierza, a Chi-cha ciągle płynął do brzegu. Załogantom należy się pośmiertny order.
MMG
Vickers również skupiał uwagę żółtków, i był jednym z dwóch utraconych oddziałów. Jego poświęcenie sprawiło, że desant Japończyków spotkał na plaży nienaruszony oddział piechoty. Wszyscy zostaną pośmiertnie odznaczeni.
Dowództwo:
Porucznik Miller sprawił się znakomicie, był gdzie trzeba i wspierał moralnie upadłych na duchu. Obserwator artyleryjski Kindle: pierwszy raz udało mu się wezwać nawałę artyleryjską i to w pierwszej turze. Szkoda, że nie było w tym miejscu nieprzyjaciela. Obserwator lotniczy Simmponds: śmiało można powiedzieć, że uratował nasze brytyjskie tyłki; po exodusie 25 funtówki był naszą jedyną nadzieją. Wezwany przez niego samolot zrobił co trzeba. Zasłużył na medal (pośmiertnie)!
Carrier
Cóż, chłopaki spalili trochę paliwa i na tym się ich aktywność skończyła. Odwagą się nie wykazali chowając się pod ostrzałem. Gdyby Japończycy przełamali nasze pozycje czekałby ich sąd polowy, a tak, będą tylko przez miesiąc czyścić latryny.
Długo myślałem co poszło nie tak, faktem jest, że miałem fatalne rzuty, tym zawsze można się skutecznie zasłaniać. Doszedłem jednak do wniosku, że czołg był złym wyborem, zamiast niego powinienem wystawić maksymalnie dużo piechoty. Jeden regularny, może, weterański oddział grenadierów a reszta powinna być masą niedoświadczonego armatniego mięcha. Czy snajper na łodzi zrobiłby więcej niż MMG, może... Po raz pierwszy przeciwnik miał więcej kostek rozkazów niż ja!
Scenariusz mimo pewnych niedociągnięć, dżungla dająca wszystkim cover vs odkryte na łodziach jednostki, nieprzemyślane zasady transportu wodnego, drugi grzyb w barszcz czyli samoloty, podobał mi się i chętnie go za jakiś czas powtórzę desant przez Johor...
Świetny raport i widać, że dobrze się bawiliście. A mata wygląda bardzo dobrze:)
OdpowiedzUsuńKawał solidnej, blogowej roboty. BRAWO!
OdpowiedzUsuńPewnie byłoby lepiej gdybym, grając i pisząc, był przy zdrowych zmysłach.
OdpowiedzUsuń